Najmłodsi mają niespełna 30 lat, najstarsi są grubo po 40-tce. Mieli być najbardziej uprzywilejowanym pokoleniem w historii, ale wyszło tak, że nie stać ich nawet na kryzys wieku średniego.
Najmłodsi mają niespełna 30 lat, najstarsi są grubo po 40-tce. Mieli być najbardziej uprzywilejowanym pokoleniem w historii, ale wyszło tak, że nie stać ich nawet na kryzys wieku średniego.
Socjologowie zwykle definiują milenialsów jako osoby urodzone w latach 1981–1996; albo dorastające wraz z rozwojem internetu, albo używające go praktycznie od najmłodszych lat. Generalnie – są pierwszym pokoleniem żyjącym w tzw. globalnej wiosce. To określenie jest swoją drogą mocno milenialskie.
Tyle, że od razu pojawiają się nieścisłości, bo według niektórych badań milenialsi to także ci, którzy urodzili się pod koniec lat 90., inni konkretyzują ich jako osoby z roczników 1984-1997, a jeszcze inni uważają, że milenialsi – jak sama nazwa wskazuje – musieli być świadomi podczas przełomu mileniów, co oznacza przyjście na świat najpóźniej w 1989 roku. Na marginesie: sam fakt pakowania ludzi w konkretne grupy społeczne, bazując tylko na ich datach urodzenia, jest dyskusyjny. Czy aby to nie jest jedynie marketingowa konstrukcja?
To pokolenie jest dużą grupą. Nie warto o nim myśleć jako o monolicie, bo milenialką jest i Maja Staśko, i Kaja Godek. Ale ma wspólne doświadczenia. Na przykład wie, że wcale nie musi mieć w życiu lepiej niż rodzice – uważa Anna Rzeźnik, senior brand consultant w firmie doradczej CPC Brand Consultants, zawodowo zajmująca się dostarczaniem insightów ze świata młodych.
Nie dla ciebie kryzys, biedny milenialsie
Dwa lata temu amerykańska organizacja badawcza National Bureau of Economic Research opublikowała materiał, w którym dokumentowano kryzys wieku średniego w Stanach Zjednoczonych. Jasno wynika z niego, że – jak podkreślała Rzeźnik – nie tylko polscy, ale i amerykańscy milenialsi już wiedzą, że wbrew temu, co wmawiano im przez lata, wielu z nich będzie żyło na niższym poziomie od swoich rodziców.
Jak to możliwe? W 2021 roku typowy 40-letni amerykański milenials zarabiał 49 tysięcy dolarów rocznie. To więcej niż skorygowane o inflację 43 i 39 tysięcy dolarów rocznie, jakie zarabiali przedstawiciele pokolenia X i boomersi, gdy byli w tym samym wieku. Jeśli jednak przyjrzymy się kosztom mieszkań, kredytów studenckich, rachunków medycznych, samochodów... To zupełnie inny świat. Business Insider donosi, że koszty opieki nad dziećmi, zestawiając amerykańskie pokolenie milenialsów z pokoleniem iksów, wzrosły o 115%, opieki medycznej o 130%, czesnych za studia o 178%, a koszty mieszkaniowe o 80%. Mit o tym, że mężczyzna w kryzysie wieku średniego traci głowę i kupuje sobie sportowy samochód został zdeptany przez realia. Obecnie taki facet zazwyczaj nie mógłby sobie na to pozwolić.
Co więcej, nie mógłby pozwolić sobie nawet na kryzys wieku średniego. Ten termin, który został ukuty w roku 1965 przez psychoanalityka Elliota Jaquesa i zakładał, że 40-latkowie, którzy osiągnęli już w życiu wszystko, nagle potrzebują nowych bodźców. Czegoś, co wbije klin w monotonię codzienności. Tymczasem współcześni milenialsi marzą o nudzie i stabilności, bo żyjąc od lat w niepewności jutra bodźców mają aż nadto.
To nie wszystko. Milenialsów czasem nazywa się pokoleniem doświadczeń. Na kontrze do przyzwyczajeń boomersów i iksów, ta grupa mniej stawia na dobra stałe – własne mieszkanie lub dom, samochód, a bardziej na inwestowanie w doświadczenia – podróże, kursy, self-care. Ale znów kluczową kwestią są zarobki. Inwestycja w dom jest dla wielu 30- czy 40-latków nierealna. Wielu z nich nie dysponuje nawet kwotą wystarczającą na wkład własny. Dlatego chcą inwestować mniejsze pieniądze w samorozwój, bo na to ich zwyczajnie stać.
Ja jako milenialka mam poczucie stabilizacji finansowej, ale czuję, że to nic nie znaczy; że nie zbuduję domu czy nie kupię mieszkania. Prawie połowa polskich milenialsów dalej mieszka z rodzicami. I to nie kwestie kulturowe jak we Włoszech, a życiowe. Nie wiem, czy nie jesteśmy pierwszym pokoleniem biednych-bogatych. W latach 90. można było kupić sobie mieszkanie po przepracowaniu paru lat na saksach, dziś nawet to wydaje się trudne – zauważa Dominika Sitnicka, dziennikarka serwisu oko.press prowadząca audycję Status w newonce.radio
Oszukane pokolenie
Według raportu National Bureau of Economic Research u amerykańskich milenialsów w ostatnich latach wzrosły wskaźniki depresji, alkoholizmu, samobójstw i intensywnego obciążenia pracą. Poza standardowymi kwestiami ekonomicznymi warto pochylić się nad tym ostatnim. W odróżnieniu od zetek, przyzwyczajonych do work-life balance, milenialsi, zwłaszcza w Polsce, przywykli do etosu pracy ponad normę, dość zgrabnie ujętego jako kult zapierdolu. I nie ma im się co dziwić. Lata 90., pierwszy moment w krajowej historii po upadku komunizmu w Polsce, stały pod znakiem pogoni za Zachodem. Zwłaszcza zawodowo, w czym pomagały licznie otwierające się przedstawicielstwa globalnych korporacji. Praca i towarzyszący jej styl życia stały się świętym Graalem. Przeskakiwanie kolejnych szczebli kariery – jedynym słusznym celem. Skoro po długich dekadach komuny pojawiła się szansa, trzeba było ją wykorzystać. Jako pierwsze na ten pokład weszły iksy – czyli ludzie urodzeni w latach 60. i 70., dorosłość osiągający już podczas transformacji ustrojowej. Następnie przekazały sztandar zapierdolu milenialsom.
Pamiętam, jak mocno wierzyłem w tę zmianę, którą powodowało wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku. To była fala wielkiej radości, media kreowały świat jako wesołe miasteczko. Potem się okazało, że to nie dla nas. Jak w 2013 roku wjechałem do agencji reklamowych, to czułem, że ta euforia już się skończyła – wspomina rysownik Bolesław Chromry.
A przecież euforia była wywołana tym, że... możemy legalnie wyjechać do pracy za granicę. Z reguły do pracy fizycznej. W kraju szalało bezrobocie, stąd entuzjazm – dodaje Dominika Sitnicka.
Ten zachwyt wynikał z istnienia superfajnego świata, do którego nagle mieliśmy dostęp. Nie dość, że praca zarobkowa, że Erasmus, to jeszcze jasne kody zawieszone w mediach społecznościowych. Ten słynny cytat z „Top Model”: „Jesteśmy w Mediolanie!”, którego zetki nie rozumieją, to właśnie był wyraz zachwytu czymś zagranicznym. Był też zachwyt edukacją. Wszyscy uwierzyli, ze warto studiować europeistykę. A potem nagle bolesne wejście na rynek, dotknięcie nieuregulowaną pracą, bezpłatnym stażem. I okazało się, że świat wygląda inaczej – mówi Anna Rzeźnik. Nic dziwnego, że wyrazicielem zbiorowego wkurwu milenialsów okazał się Malcolm XD, bezlitośnie punktujący generacyjną rzeczywistość, a przy tym człowiek, który też dostał od niej po dupie.
Polskim milenialsom wmawiano wiele. Zresztą amerykańskim też, ale polskim, ze względu na wspomnianą transformację ustrojową, jeszcze więcej. Że są uprzywilejowani jak nikt przed nimi, skoro nigdy nie zaznali piekła wojny, a do tego ominęło ich życie pod komunistycznym butem. Że mogą wyjeżdżać, gdzie chcą; robić, co chcą(słynne w latach 90. hasło Jerzego Owsiaka Róbta, co chceta!); że mają dostęp do wszelkich dóbr, które za komuny były trudno dostępne. Że mają telewizję, DVD, internet. Wszystko.
Beka z milenialsa
Ale milenialsi mieli też plagę bezrobocia, dla którego alternatywą okazały się kiepsko płatne prace. Nawet te w prestiżowych firmach. Przeżyli recesję w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Zaś internet, który – jasne – dawał wiele, okazywał się czasem złowrogim uniwersum, po którym coraz trudniej było im się poruszać. To milenialsi byli królikami doświadczalnymi dla mediów społecznościowych czy sieciowego hejtu. Oni jako pierwsi testowali na sobie przebodźcowanie, przesyt informacjami. A jak już w miarę się z tym oswoili, to przychodzące po nich zetki brutalnie wykopały ich z pierwszego szeregu, wrzucając do szufladki dla boomerów.
Milenialsi to chyba najbardziej wyśmiewane pokolenie. Szydzili z nas i starsi, i potem młodsi; ci pierwsi za mityczne rurki i latte na sojowym, drudzy za bycie boomerami. Mam wrażenie, że w nas najłatwiej rzucać pomidorami. To my jako pierwsi powiedzieliśmy, że w pracy chce się zarabiać pieniądze, a nie wpisy do CV. W młodszych pokoleniach, czyli zetach i pewnie kiedyś w alfach, pracodawcy widzą jakieś skille. U nas wellbeing był wyszydzany, tam jest traktowany jako wartość. Zetów świat się boi, z milenialsów się śmiał – uważa Rzeźnik.
Nagle moda z ich młodości znowu jest na czasie, ale jakby chcieli nosić te ubrania, to też szydera. Bo przecież to boomerzy i nagle chcą być jak małolaty. Miejsce sprawdzonego fejsa, gdzie czuli się jak w domu, zajął obcy, oparty na innych algorytmach TikTok. Zetki zabrały im nawet muzykę. Rap wygląda teraz zupełnie inaczej niż nawet 8-10 lat temu, a na Open'era, milenialskie muzyczne okno na świat, przyjeżdżają Lil Yachty z Playboiem Cartim, nie Kings Of Leon czy Arctic Monkeys. Okej, ci drudzy czasem tak. Ale to już też nie jest to, co kiedyś. Może być i tak, że milenialsi spodziewali się, że popkulturowy pociąg będzie odjeżdżać, ale powoli, a nie tak szybko.
Mogą pocieszać się tylko tym, że jak alfy zaczną podgryzać zetki, to ci drudzy będą w jeszcze bardziej podłym nastroju.
Wypowiedzi Dominiki Sitnickiej, Anny Rzeźnik i Bolesława Chromrego pochodzą z podcastu Status, który możecie odsłuchać tutaj.
Nie lubię tekstów o pokoleniach, bo zazwyczaj w nich zbyt duże znacznie jest przywiązywane do tej kwestii podczas gdy dużo ważniejsza jest osobowość i przynależność klasowa. Jednakże kwestia pokoleniowa też ma znaczenie dla kształtowania życiorysu, tyle że nie należy jej przeceniać. To jest chyba pierwszy tekst, w którym zwrócono uwagę na rok 2004 jako kluczowy dla definiowania pokolenia millenialsów w Polsce. Mam wrażenie że jak się zapyta dowolnego millenialsa co się stało w 2004 r. to będzie wiedzieć, a zetki nie. Rzadko wspomina się o tym jaka straszna beznadzieja i bieda była w tym kraju na początku XXI wieku. Z tego czasu pozostał nam rap uliczny, który to komentował. Podobnie ta fala emigracji po 2004 r. też nie została dobrze opisana.
Obserwacja jako metrykalnego milenialsa posiadającego znajomych z Zet jest taka, iż ich "okno kognitywne", zdolność skupienia uwagi – zmalało. Widać prosto, kto jest "produktem" kultury jeszcze czytelniczej, a kto już przekazu skrótowego, multimedialnego. Niżej podpisany nie słucha podcastów, audiobooków; nie ogląda InstaStory, YouTube'ów, TikToków – co najwyżej ich transkrypcje tekstowe. Tyle, że nie oceniam – jak ktoś stamtąd czerpie wiedzę o świecie i potrafi ją obronić, to też gitówa. Przy czym Y byli chyba jednak bardziej krytyczni wobec świata, być może musieli być bardziej zaradni i samosprawczy – kolejne generacje dostały więcej produktów, usług i paradygmatów "w opakowaniu", "na gotowo".
W artykule szczególnie te socjoekonomiczne wniki są wg mnie trafne.
Miałem na myśli tylko Zetki wobec Ygreków – nie piszesz czasem o Alfach? – oraz zakumulowane, historyczne doświadczenie: dzisiaj Y mogą czytać mało, lecz w swoim dzieciństwie więcej, niż Z w swoim.
Acz jeśli to się nie zgadza, to chętnie zrewiduję poglądy.